Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie

2 posters

Go down

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Empty Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie

Pisanie by Dimitri Wto Paź 25, 2011 6:44 pm



Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Tumblr_lt9zscXdAb1ql4n1go1_500

Cook & Lyytikäinen
Historia dwóch zjebów i najwspanialszej, najpiękniejszej oraz najszczerszej miłości w całej Norwegii!


Dimitri
Dimitri
zakonnik


Powrót do góry Go down

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Empty Re: Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie

Pisanie by Cook Sro Paź 26, 2011 5:13 pm

Na początku chciałam tylko wspomnieć, że nigdy nikt nie pobije ORYGINALNYCH kuka i dymka. Takich jak oni nie będzie, teraz nie ma, i nikt takich nie zrobi.
I.

Nasza historia musi zacząć się na początku, bo gdyby było tak jak chce tego pan Cook, to najpewniej zaczęlibyśmy od NAJZAJEBISTRZEJ NOCY, ale o tej może się jeszcze kiedyś dowiecie. Moglibyśmy zacząć także od WAŻNEJ LEKCJI, ale kto chciałbym zacząć od tego? (pewnie Dymeczek, bo to on tu się okazał znów mistrzem, ale Dymeczek narazie siedzi cicho w swoich czterech nudnych ścianach i nic nie robi) No więc, nie zaczynamny na pewno od WIELKIEGO KRYZYSU, bo to wszyscy znają i to jest w chuj smutna opowieść. A my tu romans piszemy. Niby ktoś tam powiedział, że najpiękniejsza miłość to ta nieszczęśliwa. Ale ten ktoś nie umiał podejść do swojej Lotty, więc go nie chce nikt słuchać. No.
Wtedy właśnie - czyli na początku wszystkiego, Rezydencja była przykładną placówką wychowawczą. Ludzie, którzy tu przychodzili mieli głęboko w poważaniu wszelkie zasady. Lubili uczestniczyć w zajęciach, chętnie angażowali się w działalności klubów, pomagali swoim mentorom, nawet tworzyli swoistą grupę, która miała swój własny strój i która walczyła ze złem.
Nikt już nie pamięta jak było to naprawdę. James Cook tutaj akurat nikomu nie pomoże, chociaż oczywiście jest jedną z dwóch najgłówniejszych postaci tej opowieści. A nie opowie, bo to dość oczywiste: dzień w którym James trafił do Rezydencji, był dniem tak cholernie długim, tak zajebiście szalonym i tak zjebanie nieprzewidywalnym, że aż się nie da w to uwierzyć. I, co ważniejsze: dzień pojawienia się tego chłopca w Rezydencji raz na zawsze przekreślił Dyrekcyjne marzenia o utrzymaniu Rezydencji w ryzach. Można sobie przypisywać różne zasługi, można kłamać, podszywać się, noale zapamiętajcie:
Opowieść o dwóch takich, co ukradli księżyc to opowieść o Lykoku, czyli dwóch takich, co zamienili kwadrat w pączek, a Rezydencję w burdel.
Jak już wspomniałam, ten dzień był dziwny. Padało, i to wcale nie śnieg, jak to bywa na kole podbiegunowym. Deszcz, zimny, mokry. Dzieciaczki ubierały kaloszki, wesoło gaworzyły z opiekunami. Ktoś tam śpiewał do kwiatków, ktoś inny zmywał podłogę, ktoś rozmawiał z obrazami.
Dzień jak codzień. Kolejny dzieciak został przyjęty do Rezydencji, cały zadowolony, bo przecież gdyby nie to, musiałby sikać mlekiem gdzieś w Laponii.
Nagle gasną światła, jakaś groza, burza, błysk. No, nie wyglądało to tak genialnie, ale powiedzmy. James Cook wyszedł z gabinetu Dyrektorki przekonany, że wsadzili go do poprawczaka i że musi stąd czmychnąć. Jak to on, już za zakrętem napłatał sobie biedy, kiedy wywrócił starszego od siebie chłopaka. Tamten wcale nie pomyślał, że taki chudy chłopiec, niespełna szesnastoletni, będzie chciał odpowiedzieć na jego szturchnięcie. Ano, odpowiedział. Nawet nie raz, odpowiedział na każdy z ośmiu, a potem już nie odpowiedział, bo siedział z rozwaloną buzią pod ścianą i patrzył jak grupka gapiów patrzy na zwycięzce. James wychował się w tak patologicznym środowisku, że takie rzeczy jak to nie uchodziło zostawić rozwiązane w ten sposób. No, i się zezłościł, że nawet jak jest w poprawczaku, to dostaje po dupie. A taki zezłoszczony, tak się skupił, że nagle tamten gostek padł bez czucia na ziemię. Bo Cook sobie zechciał, żeby tamten poczuł zanik mięśni i zapomniał jak się je używa. I oto Cook był bohaterem. Ale chyba jakimś ułomnym, bo nikt nie leciał mu przynieść wacika. Te dziewczynki pobiegły do tamtego wielkiego faceta - później się okazało, że to był jakiś reprezentant, a Jamesa wszyscy zostawili, i taki zapomniany miał niby tam siedzieć i się chyba wykrwawić na śmieć.
Więc jakoś wstał, bo nie będzie przecież sobie siedział jak idiota. Oparł się drżącą łapą o ścianę, podźwignął i poszedł do łazienki. Trochę się zataczał, ale nikt przecież nie zwrócił na niego uwagi. No, dopiero przy schodach, jak roześmianą zakrwawioną twarzą pytał gdzie tu do kurwy nędzy jest toaletka. Zaprowadzili go do szpitalnego i zrobili mu pranie mózgu. Dowiedział się, że tu NIKT się nie bije z reprezentantami. Nikt nie oddaje, jak go walną, nikt nie powinien pyskować i używać takich słów jak Cook. Hm, złamał trzy zasady w pierwszym kwadransie. Nic dziwnego, że zrobił wrażenie na kimś zupełnie niepasującym do sielankowego oblicza Rezydencji.
No, a zgadnijcie kim. Kimś kto się pofatygował pod drzwi Szpitala, kto złapał Jamesa - Jamesa, który przeszedł czyszczenie mózgownicy i był już szczerze przekonany, że znalazł się w ośrodku wychowawczym w którym tylko on jest zły, a reszta to chodzące goodzombie - i ten ktoś zaproponował szesnastolatkowi, że pokaże mu zupełnie inne oblicze Rezydencji. Cook, jak to Cook. Zgodziłby się na wszystko. Więc poszedł za panem L, który wtedy jeszcze nie był panem, ale dla Jamesa już był. Bo tylko patrzcie, jak on otwiera butelkę, jak wdzięcznie zaciąga się po skurwysyńsku. Można powiedzieć, że gdyby nie wtedy ta wycieczka na drugi koniec wyspy, Cook zwiałby pierwszym promem i używał swego daru na każdym głupim. Albo przechwyciłoby go Defrost. O, tam by się nadał. Dimitri, bo tak się nazywał ten drugi, wspomniał coś o Defrościakach. Ale nigdy nie powiedział, czemu ani on, ani on z Cookiem tam nie mogą iść. A Cookowie to waliło, przecież właśnie odkrył, że tu na przypale można nawet wódkę pić. A on lubił przypały. Szczególnie, że razem z Dimitrim byli tacy... inni.
No, udało się jakoś zgadać chłopakom. Wiadomo: wódka connecting people, no i wspólna kara za przyłapanie na tej wódce. Bo wyobraźcie sobie co się stało, kiedy tylko otworzyli butelkę?
Cook
Cook
~ * ~


Powrót do góry Go down

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Empty Re: Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie

Pisanie by Cook Czw Gru 08, 2011 1:05 pm

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Tumblr_luy347kLVm1qb1meko1_500

Ktoś im zrobił tą fotę. Bo ta wódka to nie wódka była tylko kilka piw i wcale nie na dworze, tylko jakąś chatę znaleźli. A to mądrale, hehehehe.
Cook
Cook
~ * ~


Powrót do góry Go down

Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie Empty Re: Lykok, czyli piękna miłość której za chuja nie ogarniecie

Pisanie by Sponsored content


Sponsored content


Powrót do góry Go down

Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach